Mroczny kronik w sercu

 





Kiedy dostałam „Kornika” w swoje ręce, na początku byłam trochę zawiedziona – jak to, tylko 120 stron? Jednak kiedy zaczęłam czytać, zdałam sobie sprawę, że to ten typ opowieści, który lepiej sprawdza się w krótkiej formie i niedopowiedzeniu, a tę gęstą, duszną atmosferę trudno byłoby wytrzymać w dużej dawce. Powieść Layli Martinez przypomina klimatem klasyczną grozę w stylu Edgara Allana Poe: są duchy i mrok, ale to człowiek jest źródłem największego zła.

W starym domu na wsi mieszkają dwie kobiety – babcia i wnuczka. Nie są jednak tam same. Dom żyje, jest niczym organizm, który porusza się i wyraża uczucia. Zamieszkują go też duchy, cienie przeszłości, święci i umarli. Jest pułapką, z której żadna z nich nie jest w stanie się wydostać (trochę przypominał mi dom z opowiadania „Nadchodzi” Łukasza Orbitowskiego). Historię rodziny poznajemy z opowieści – na zmianę – wnuczki i babki. Ta pierwsza wyraża się w specyficzny, trochę chaotyczny sposób (czasem trudny do zrozumienia przez zaburzoną interpunkcję i gramatykę), druga natomiast opowiada składnie i logicznie, ale w jej opowieści przewijają się święci i duchy zmarłych. Obie wiedzą, że nie są wolne: ich serca zaatakował kornik, symbol czystego zła, które na zawsze związało je z bogatą rodziną Jarabo. Krzywdy, które zostały wyrządzone lata temu, nie zostały zapomniane. Kornik domaga się zemsty.

Blurb Katarzyny Kobylarczyk sugeruje, że powieść wpisuje się mocno w hiszpańskie traumy. Niestety, mam za mało wiedzy, żeby to ocenić. Byłby to jednak kolejny plus – powieść można odczytywać więc na kilku poziomach, zarówno uniwersalnym, jak i na specyficznie hiszpańskim gruncie.

„Kornik” to powrót do najlepszych (dla mnie) czasów Serii z Żurawiem. Oczywiście cieszy mnie popularność literatury japońskiej w Polsce, jednak gdy pierwszy raz zetknęłam się z tą serią, najbardziej spodobała mi się otwartość na literatury różnych krajów i różne tematy: Izrael, Islandia, Niemcy, Rumunia, realizm magiczny, kryminał – i wiele innych.

AW


Komentarze