A gdyby tak ze świata… No cóż, przyznam się szczerze, że gdyby ze świata zniknęła pierwsza wydana w Polsce książka Kawamury – „A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” – nie byłaby to dla mnie szczególna strata. Jednak zachęcona opiniami zdecydowałam się sięgnąć po „Sto kwiatów” – i okazało się, że faktycznie jest to zupełnie inny Kawamura, niż ten od kotów.
Izumi jest dawno po trzydziestce, ma w miarę poukładane
życie, pracę w przemyśle muzycznym i ambitną żonę, która pracuje w tej samej
firmie. Naraz spadają na niego dwie ogromne zmiany: Kaori zachodzi w ciążę, a
jego matka, Yuriko, zaczyna wykazywać objawy demencji. Izumi musi zająć się
matką, jeszcze raz przepracować ich nie tak łatwą relację, a jednocześnie
przygotować się do roli ojca. Jest to dla niego tym trudniejsze, że on sam
własnego nigdy nie poznał.
Myślę, że każdy, kto widział, jak bliska osoba pogrąża się w
demencji, odnajdzie w tej książce odbicie swoich przeżyć. Po notce na końcu
widać również, że autor zrobił research w kwestiach Alzheimera i demencji, co
również mu się chwali (zwłaszcza, kiedy przypomnę sobie wstęp do „Almonda”,
który wyjaśniał, że opis aleksytymii w powieści pochodzi „trochę z researchu, a
trochę z wyobrażeń autorki”…). Klimatem „Sto kwiatów” przypomina mi chwilami
„Zaopiekuj się moją mamą” Shin Kyung-Sook, w której również dzieci próbują
przepracować swoją relację z matką – niestety już w chwili, w której jest już
na to za późno. Jednak, jak się okaże, pamięć zawodzi nie tylko osoby dotknięte
chorobą. Również Izumiemu zdarzy się zapomnieć o chwilach, które dla jego matki
były jednymi z najważniejszych.
Autor jest również scenarzystą, co bardzo widać w treści
książki. Mnożą się retrospekcje, sceny przeskakują w czasie – można się w tym
trochę pogubić, aczkolwiek moim zdaniem ten „filmowy” efekt jest naprawdę
udany. Najbardziej podobały mi się fragmenty pisane z perspektywy Yuriko, które
są wyjątkowo przejmujące. Szkoda, że autor nie zdecydował się umieścić ich w
książce jeszcze więcej.
Jak już wspomniałam, „Sto kwiatów” to powieść zupełnie inna
niż „A gdyby tak ze świata zniknęły koty?”. Wręcz trudno byłoby mi uwierzyć, że
została napisana przez tę samą osobę. Przy lekturze „Kotów” miałam wrażenie, że
autor nie może się zdecydować, czy chce napisać lekką książkę na trudny temat
czy jednak smutną i wzruszającą, a dialogi i podejście do śmierci wydawały mi
się absurdalne. Tutaj mamy subtelną narrację, jednak, jak to w azjatyckich
książkach, pozbawioną egzaltacji i nadmiernego grania na emocjach.
AW
Komentarze
Prześlij komentarz