Malediwy. Lazurowa woda, biały piasek – no i groźba
katastrofy klimatycznej. Z czym jeszcze kojarzy nam się ten archipelag? Przyznam,
że wyspy od zawsze mnie fascynowały. Jako dziecko marzyłam o mieszkaniu na wyspie.
Jako studentka zaś uczęszczałam na wykłady o życiu na wyspach tropikalnych. Po
przeczytaniu „Życia seksualnego kanibali” J. Maartena Troosta zaczęłam przeglądać
oferty pracy na Wyspach Salomona. Później obejrzałam film o Lutzu Kayserze,
niemieckim inżynierze, który próbował wystrzelić rakietę w kosmos. Starość
spędził na Wyspach Marshalla. Oglądałam oferty biletów lotniczych na Palau.
Cóż, niestety nic z tego nie wyszło – cała moja przygoda z wyspami to 10 dni
(bardzo udanych) na południowym i środkowym Mauritiusie. Magdalena Typel postanowiła
zaś z tropikalnymi wyspami związać całe swoje życie. Po rozwodzie zdecydowała
się przyjąć propozycję poznanego podczas urlopu znajomego, wyjechała na drugi
koniec świata. Tam poznała Malediwczyka, wyszła za niego, razem założyli guest
house. Trochę jak w bajce, ale nie było tak łatwo.
Książka ta nie jest bynajmniej popularnonaukowym
opracowaniem ani reportażem, ale opisem codziennego życia na Malediwach, wraz z
jego bolączkami i problemami. W przeciwieństwie do niektórych autorów książek podróżniczych,
Magdalena Typel mierzy się z codziennością, która nie zawsze jest przyjemna. Nic
dziwnego więc, że na wiele rzeczy patrzy bardzo praktycznie, bez poetyckiej,
literackiej otoczki. Mamy tu krótki wstęp historyczny, po nim zaś następuje
przegląd lokalnych zwyczajów, ciekawostek, historia autorki i jej przygody z
Malediwami oraz trochę o prowadzeniu guest house’u od kuchni.
Monotonne jedzenie, śmieci wokoło, fizyczne odcięcie od
świata, izolacja – to jeszcze nie tak źle, prawda? Ale już całkowity brak myślenia
o ekologii ze strony władz, korupcja, polityczne absurdy – to już gorzej. To
wszystko obserwujemy z perspektywy mieszkanki, którą interesują sprawy
praktyczne: jak ma załatwić wizę do Polski dla męża? Pozwolenie na budowę guest
house’u? Inne formalne sprawy związane z prowadzeniem biznesu? Żeby przeżyć na
Malediwach i nie zwariować autorka musiała wypielęgnować w sobie najważniejszą
cechę wyspiarzy: cierpliwość. Łódka nie przypłynie dziś z powodu za dużego
wiatru. Trudno, pojutrze będzie kolejna. Urzędnik, który miał nam pomóc w
ważnej sprawie spóźnia się kilka godzin. No cóż, kiedyś przyjdzie, albo i nie.
Paczka z kontynentu idzie już trzeci miesiąc. Kiedyś przyjdzie, inszallah. Pewnie
gdyby Malediwczycy mówili po arabsku, inszallah byłoby ich ulubionym słowem.
Widziałam negatywne opinie, zarzucające książce, że jest
zbyt chaotyczna i za dużo w niej postaci autorki. Nie do końca się z tym
zgadzam. Owszem, może i tak jest, ale „Malediwy” nie są reportażem nominowanym
do Nagrody Kapuścińskiego, a Magdalena Typel nie aspiruje do tytułu następczyni
Hanny Krall. Nie jest też dziennikarką, ale przedsiębiorczynią i kierowniczką
guest house’u. Moje wymagania co do stylu i kompozycji są więc niższe
(aczkolwiek i tak wysokie) i zostały spełnione. Magdalena Typel nie jest może
J. Maartenem Troostem, ale co z tego? Przypomnijmy: Troost na Kiribati przez
dwa lata zajmował się pisaniem i poznawaniem lokalnej kultury (dzięki pensji
swojej partnerki). W takich warunkach trochę łatwiej o rozwijanie zdolności
literackich. Jeśli więc liczycie na nowego Paula Theroux, zapewne nie jest to
dobry adres, ale „Malediwy” to całkiem porządna, lekka książka o niepoznanym zakątku
świata.
Mam nadzieję, że w przyszłym roku w końcu uda mi się odwiedzić
którąś z wymarzonych wysp – jeśli będą to Malediwy, bardzo chętnie wpadnę na Nilandhoo.
AW
Komentarze
Prześlij komentarz