"Na haju do raju" - kanibale, kava i huragany

 


„Życie seksualne kanibali” J. Maartena Troosta okazało się dla mnie odkryciem. Książka, która opowiada o zwyczajnym życiu w kraju tak dalekim jak Kiribati, a przy tym nie egzotyzuje, nie tłumaczy jak „wszystko jest tu inne”? Odświeżając nowość. „Na haju do raju”, kolejna część wyspiarskich przygód autora, miała niestety trochę gorsze opinie i oceny (nie wiem na ile zaniżone przez oryginalny tytuł, który w dzisiejszych czasach brzmi dość kontrowersyjnie – a widziałam opinie, których autorzy pisali, że nie czytali książki, a jedną gwiazdkę dają właśnie za tytuł). Postanowiłam jednak dać autorowi szansę. W końcu nie tak łatwo trafić na książkę, która opowiada o życiu na Vanuatu.

Po powrocie z Kiribati J. Maarten Troost i jego żona próbują dopasować się do wielkomiejskiego, waszyngtońskiego życia. Autor zatrudnia się w banku, szybko jednak zaczyna tęsknić za Pacyfikiem. mimo wszystkich trudności i niewygód, jakie niosło ze sobą wyspiarskie życie. Sylvia dostaje pracę w międzynarodowej organizacji pomocowej na Fidżi, jednak zamach stanu uniemożliwia im wyjazd. Pojawia się za to szansa na zamieszkanie w Vanuatu. Gdy Sylvia zachodzi w ciążę, przenoszą się na – trochę już spokojniejsze, ale nie do końca – Fidżi.

Umówmy się, większość z nas oddałaby może nie nerkę, ale np. mały palec u nogi (podobno służy utrzymaniu równowagi, ale mój po złamaniu się nie rusza, więc równie dobrze mogę go oddać) za takie życie: nasz partner/partnerka ma stałą pracę w międzynarodowej organizacji, a my możemy zająć się poznawaniem nowej rzeczywistości, rozmowami z ludźmi, podróżami, i, na koniec, opisywaniem tego wszystkiego. Życie na wyspie jest oczywiście trudne, wymaga wyrzeczeń i wysiłku, ale z tyłu głowy jest wciąż świadomość, że to nie na zawsze. Nie ukrywam więc, że autorowi zazdroszczę (chociaż sama, po lekturze „Kanibali”, zaczęłam przeglądać oferty pracy na Wyspach Salomona, ale na tym się skończyło). Troost sam podkreśla, że życie na Vanuatu było zupełnie inne, niż na Kiribati. W kraju czuć było wciąż pozostałości kolonializmu, a lokalni mieszkańcy, zamiast tłumaczyć mu z lekką nutą protekcjonalności zawiłości miejscowych zwyczajów, tytułowali go „master”. Kontaktu z nimi jest więc dużo mniej, niż w poprzedniej książce, aczkolwiek nie jest go zupełnie pozbawiona. Z Kolei tytułowy haj dotyczy spożywania kavy – tradycyjnego na wyspach Pacyfiku naparu, o właściwościach psychoaktywnych, któremu autor z lubością się oddaje. Jednak Troost nie poprzestaje na piciu kavy – szuka też ostatnich na wyspach kanibali, walczy z huraganem i błotną powodzią – jednym słowem, nudno nie jest.

„Na haju do raju” faktycznie nie jest tak dobra, jak jej poprzedniczka, ale wciąż utrzymuje niezły poziom. Zazwyczaj „zabawno-ironiczny” sposób pisania mnie razi, jednak u tego autora granica żenady nie zostaje na szczęście przekroczona. Nie jest to kompendium wiedzy na temat Vanuatu i Fidżi, ale dowiadujemy się ciekawych faktów z historii tych krajów, które możemy później samodzielnie zgłębiać (tak, jest bibliografia!). A dopóki na Vanuatu nie pojedzie Robert Macfarlane albo Swietłana Elaksijewicz, ciszemy się tym, co jest.

AW    

  

Komentarze