Japończycy muszą naprawdę uwielbiać koty. „Ona i jej kot”, „A
gdyby tak ze świata zniknęły koty?”, „Miasto kotów”, „Czego pragną koty”, „Kot
w Tokio” (co prawda nie japońskiego autora, ale jednak osadzone w Japonii)…
Krótka powieść Takashi Hiraide nie jest wyjątkiem.
Świat oglądamy tu oczami pewnego mężczyzny, który wraz z
żoną zamieszkuje w małym, wynajętym domku w cichej okolicy. Nie mają dzieci ani
zwierząt, są w średnim wieku, po intensywnym okresie pracy w wydawnictwie
prowadzą spokojne życie, pozbawione wielkich wyzwań i planów. Pewnego dnia
zaczyna ich odwiedzać przygarnięta przez sąsiadkę kotka o imieniu Chibi („Malutka”).
Oboje wytwarzają z nią szczególną więź. Mimo że Chibi nie jest „ich” kotem,
wyczekują jej odwiedzin, zostawiają dla niej przysmaki. Coś tak zwykłego, jak wizyta
kota – zresztą oryginalny tytuł brzmi dosłownie „Koci gość” – staje się najjaśniejszym
punktem dnia i źródłem radości. Gdy pewnego dnia Chibi nie pojawia się, spokojna
codzienność odchodzi…
„Kot, który spadł z nieba” to spokojna i subtelna opowieść.
Nie ma tu gwałtownych emocji, jedynie dogłębny smutek i melancholia, nie ma
zwrotów akcji, tylko leniwie płynący czas, który czasem przynosi szczęście, innym
razem je odbiera. Świat bohaterów jest mały, ogranicza się do sąsiadów za
płotem i uliczki, która prowadzi do ich domów. Hiraide mówi przede wszystkim o
codzienności, o przyjaźni między człowiekiem i zwierzęciem, która opiera się na
małych rytuałach i drobnych radościach, które im towarzyszą.
AW
Komentarze
Prześlij komentarz