"Szkoła po japońsku": horror w podstawówce


 

Wiedzieliście, że w Japonii matka do zawód? I to nie zwykła matka, ale kyōiku mama, czyli „mama edukacyjna”. Edukacja szkolna japońskich dzieci jest bowiem sprawą tak angażującą, wymagającą tyle czasu, energii i pieniędzy, że trudno pogodzić ją z pracą zarobkową na etat. Kumiko Makihara w „Szkole po japońsku” opisuje swoją drogę przez edukację syna szczerze do – dosłownie – bólu.

W pewnym momencie popularny stał się temat tygrysiego rodzicielstwa, czyli azjatyckich matek, które zmuszają swoje dzieci do pracy ponad siły, by uzyskiwały jak najwyższe wyniki w nauce. Dyscyplina i rygor – oto znaki rozpoznawcze chińskich matek, bo to głównie ich dotyczył termin, który spopularyzowała Amy Chua, autorka książki „Bojowa pieśń tygrysicy”. Teraz mamy okazję przekonać się, że japońskie dzieci wcale nie mają lepiej.

Kumiko Makihara sama wychowuje syna. Jakby tego było mało, Taro jest z pochodzenia Kazachem, więc wtopienie się w grupę rówieśniczą jest dla niego podwójnie trudne. Ale kwestie adaptacyjne okażą się najmniejszym problemem w elitarnej, prywatnej szkole. Zaledwie sześcioletnie dzieci przystępują do rekrutacji. Co muszą umieć? Wszystko. Rozwiązywać zagadki logiczne, mieć wiedzę ogólną, pływać, skakać i biegać na czas. Brzmi absurdalnie, a to tylko początek drogi. Trudno się dziwić, że matka dziecka w wieku szkolnym to w Japonii zawód. W końcu ktoś musi dopilnować, żeby uczeń nie odstawał pod absolutnie żadnym względem, odrabiał na czas pracę domową, chodził na dodatkowe lekcje – nie wspominając już o posiadaniu odpowiednich zeszytów, dostępnych tylko w jednym sklepie (wszystkie są wykupione? A to pech, bo innych nauczyciel nie zaakceptuje). Matki angażują się też w życie szkoły, organizację wydarzeń i tym podobne. Nic dziwnego, że nie starcza czasu na pracę zawodową, jeśli japońska szkoła drenuje z czasu i energii nie tylko dzieci, ale i rodziców (tych płci żeńskiej, bo ojcowie całe dnie spędzają w pracy, a wieczory na obowiązkowych imprezach z kolegami z biura).

Perspektywa autorki jest również unikalna. Jest Japonką, ale studiowała i mieszkała za granicą, jednocześnie więc należy do japońskiego społeczeństwa, jak i od niego odstaje pod względem stylu bycia i podejścia do wielu kwestii. Jej syn z kolei wyróżnia się wyglądem wśród innych dzieci, więc zawsze będzie miał łatkę gaijina. Makihara z jednej strony dostrzega wiele absurdów, z którymi muszą się zmierzyć, ale i w dużej mierze im ulega, zmuszając Tara do nauki metodami, które sprawiłyby, że psychologowie chwyciliby się za głowę. Z czasem okazuje się, że chłopiec ma ADHD, więc zarówno sztywne reguły szkoły, jak i zasady, które próbuje egzekwować matka, nie mają prawa zadziałać. Makihara próbuje pracować z korepetytorami, w końcu jednak poddaje się – i wyprowadza do USA. Zetknięcie z tamtejszym systemem edukacji okaże się dla niej szokiem, na szczęście tym razem w pozytywnym sensie.   

Trudno powiedzieć która scena w książce jest najbardziej szokująca: matka zamykająca syna w łazience, aż nie odrobi pracy domowej czy nauczyciel bijący chłopca po twarzy za to, że ma brzydki charakter pisma. Takie fragmenty sprawiają, że „Szkoła po japońsku” nie jest łatwą lekturą. Jacy ludzie wyrastają z dzieci traktowanych w ten sposób? Szczęśliwi? O zdrowej samoocenie? Pewni swoich możliwości? Kreatywni? Pełni pasji?

Styl Makihary jest mocno „japoński” pod względem  oszczędności środków i stonowania emocji. Domyślam się, że gdyby za ten temat wzięłaby się Justyna Kopińska, otrzymalibyśmy wstrząsający reportaż o przemocy wobec dzieci w szkole i domach. Autorka jednak jest dość oszczędna w emocjach, chociaż parokrotnie wspomina, swoje wyrzuty sumienia, że niedostatecznie walczyła o prawa syna i jego dobrostan w szkole. Również jemu zresztą zostaje udzielony głos. W książce znajdziemy fragmenty dziennika, który Taro pisał – oczywiście w ramach pracy domowej. Gdy czytamy jego zapiski, najpierw ucznia podstawówki, na końcu już nastolatka, w głowie pojawia się jedna myśl: potęga dziecięcej kreatywności i wolności myślenia jest tak wielka, że nie zdoła jej zniszczyć nawet tak opresyjny system, jak japońska szkoła.  

AW

Komentarze