"Riku i Królestwo Bieli" - Dzieci wobec katastrofy

Dziesięć lat od wielkiego trzęsienia ziemi (prawie 11), tsunami i katastrofy w Fukshimie mamy okazję przypomnieć sobie o tej tragedii i spojrzeć na nią w inny sposób – oczami dziecka.

Dziesięcioletni Riku przeprowadza się z ojcem do Fukushimy tuż po katastrofie. Jest mu więc podwójnie trudno odnaleźć się w nowej rzeczywistości – nie dość, że jest nowy w klasie, szkole i w mieście, to jeszcze musi przestrzegać szeregu reguł. Nie wolno się bawić na dworze, trzeba nosić maski ochronne i rękawiczki. W takich warunkach trudno znaleźć sobie nowych przyjaciół. Mimo swojego młodego wieku Riku zauważa absurdy, które go otaczają. Wspomina np. o liściach, które – jako radioaktywne - zostały zagrabione na sterty na szkolnym podwórku. Bohater patrzy na nie i zastanawia się: jak to jest, że leżąc na podwórku były niebezpieczne, a teraz mogą spokojnie leżeć i nikt się nimi nie interesuje?

Teraz powieść Taguchi jest dla nas podwójnie aktualna. W dobie pandemii dzieci stykają się z podobnymi problemami – zamiast chodzić do szkoły, która uczy nie tylko tabliczki mnożenia, ale i funkcjonowania w społeczeństwie, są skazane na naukę zdalną. Co prawda nam wolno wychodzić na zewnątrz, ale za to kontakt z drugim człowiekiem musi pozostać ograniczony. Także i my zauważamy absurdy wielu odgórnych zarządzeń. O ile jednak dorośli są mniej lub bardziej przygotowani do radzenia sobie z izolacją (lub też częściej wiedzą, kiedy i jakiej pomocy z zewnątrz potrzebują), o tyle dzieci muszą radzić sobie same w sytuacji „nadzwyczajnej”. A to nie przetrwanie i przyziemne problemy są dla nich najtrudniejsze. Jak mówi sam Riku: „Niech się dzieje co chce, tylko dajcie nam się bawić! Jest nam tak potwornie nudno. Nic nie wolno robić, zanudzić się można na śmierć.”

W drugiej części książki Riku opuszcza Fukushimę. Jest to dla niego podróż sentymentalna, wspomina bowiem często wycieczkę, którą odbył kiedyś, gdy jeszcze miał oboje rodziców. Pokryte śniegiem Hokkaido jest nie tylko beztroską krainą jego dzieciństwa, ale i miejscem, gdzie Riku spotka tajemnicze tonchi i duchy z przeszłości…

„Riku i Królestwo Śniegu” przypomina mi trochę „Niedźwiedziego boga” Hiromi Kawakami. To niewielka, skromna w środkach, ale miejscami mocna w przekazie, historia poruszająca ważne tematy (Zresztą druga wersja „Niedźwiedziego boga” także nawiązywała do sytuacji po katastrofie). Warto poświęcić jej dwa zimowe wieczory.

AW

Komentarze