"Lecę", bo chcę, ale coraz mniej

 



Czytając tę książkę, czuję się jakbym była w samolocie. I nie, nie jest to komplement. Słyszę jakiś głos, nie wiem, kto to mówi, chwilami nie rozumiem, co mówi.

Przyznam, że trochę zdziwiła mnie taka pozycja w serii Reportaż Wydawnictwa Czarnego. Bardziej pasowałaby do serii W.A.B. – tej z torsami na okładkach („Prostytutki”, „Hazardziści”, „Policjantki”, „Ginekolodzy”, a ostatnio goszcząca tu niedawno „Polacy Last Minute”). Już oczyma duszy swojej widzę nawet stosowną okładkę z estetycznie zaprojektowanym torsem w uniformie i tytułem „Piloci”. Ale cóż – książkę znalazłam w bibliotece, nie muszę więc zastanawiać się, czy warto ją zmieścić na moich zatłoczonych już półkach. Skromna w objętości książka Jana Pelczara jest, niestety, lekturą na jeden lot samolotem. Przypuszczam, że nawet na transkontynentalnym ciężko byłoby ją zmęczyć. Co jest złego w tej książce? Zacznijmy od początku.

Na okładce mamy emocjonującą zapowiedź: wszyscy bohaterowie mają zmienione imiona, nikt nie chciał publicznie wyjawić, dla jakich linii lata. Oczekujemy więc co najmniej lekko skandalicznych historii zza kulis. A co dostajemy? No, codzienność. Czy kogoś szokuje, że większość lotu odbywa się na autopilocie, a pilot tymczasem czyta gazetę albo śpi? Zresztą w chwili, gdy ukazała się książka Pelczara, na rynku były już „Turbulencja” autorstwa Dariusza Kulika, kapitana i twórcy YouTube’owego kanału o lataniu oraz „Pilot ci tego nie powie” Patricka Smitha. Nie czytałam żadnej z nich, ale mam przeczucie, że Kulik, jako profesjonalista a zarazem popularyzator lotnictwa, zna się na rzeczy na tyle, że nie trzeba go uzupełniać (nie żeby coś, ale „Turbulencja” ma ponad 400 stron, a „Lecę” – 220).

Oto najlepsza część tej pozycji: rewelacyjny cytat „Lot samolotem jest połączeniem śmiertelnego strachu ze śmiertelną nudą”. Zaraz potem autor wrzuca nas w kłębowisko swoich bohaterów. Tak się dosłownie czuję, bo bohaterowie zmieniają się co akapit, co jedną wypowiedź, a ja już nie wiem, kto jest kim, czy to Magda jest córką pilota, czy może Agnieszka, czy to Michał zaczął przygodę z lotnictwem w wieku 40 lat, czy może Staszek albo Maciej. Brakuje nam ludzkiego oblicza tych postaci, które pozwoliłyby na dorysowanie temu głosowi jakiejś formy. Pewnie łatwiej zapamiętałabym Roberta, gdyby poświęcono mu cały rozdział, a nie kilka zdań w każdym – i gdybym wiedziała np. że jest średniego wzrostu blondynem, który lubi piec ciasto i grać w „Wiedźmina”. Zazwyczaj wśród znajomych jestem tą osobą, która pamięta wszystkie tytuły i kojarzy postacie, zapewniam więc, że nie jest to mój osobisty mankament. Ich się po prostu nie da odróżnić, a co za tym idzie – nie można się z nimi zżyć i polubić.

Chaos. Mam wrażenie, że autor pociął wywiady i poupychał je mniej więcej tematycznie, w pewnych momentach jednak albo wyrywał je z kontekstu, albo zestawiał zupełnie na przypał i wychodzą z tego kompletnie nielogiczne rzeczy, np. autor otwiera rozdział refleksją, czy pilot idąc do pracy myśli o śmierci, by następnie dać wypowiedź pilotki, która opowiada o tym, czy doświadcza w zawodzie dyskryminacji na tle płci. Albo – to mój ulubiony fragment, głowiły się nad tym cztery osoby i nadal nie wiemy, o co chodziło – pomiędzy historiami o katastrofach jeden z bohaterów mówi „Gdybyśmy byli inteligentni, pracowalibyśmy w biurze koło domu. Różne rzeczy mogą się wydarzyć”. W innym momencie autor podaje, że „w całej komunikacji lotniczej odnotowano dziesięć wypadków śmiertelnych – po pięć na lotach pasażerskich i towarowych”. Serio? W całej historii lotnictwa pasażerskiego rozbiło się pięć samolotów? Z kolei przy technikaliach mam wrażenie, że autor sam nie bardzo wie, o co chodzi. Świadczy o tym chociażby to, że nie opowiada ich własnymi słowami, ale znów przytacza wypowiedzi rozmówców. Często używają oni specjalistycznego języka, który wyjaśnia dopiero po którymś użyciu. Być może jest to niedopatrzenie redaktora, ale po tej lekturze nadal nie czuję, żebym wiedziała cokolwiek więcej na temat trymowania. Co więcej, już zapomniałam, co to jest trymowanie, o ile w ogóle było wyjaśnione.

Czy czytać „Lecę”? Jak nie trzeba, to nie warto.

 A jeśli ktoś czytał którąś z dwóch wymienionych pozycji – bardzo chętnie się dowiem, czy warto po nie sięgnąć.

 AW

 

Komentarze