"Znachor": Polowanie na czarownice

 


Czy można przeczytać 500 stron kryminału w mniej niż dwa dni? Można, jeszcze jak!

Dwudziestoletni Krzysiek otrzymuje dramatyczną diagnozę. Zostało mu najwyżej pół roku życia. Trafia na terapię do tajemniczego uzdrowiciela, Jakuba Wilka. Jednak śmiertelna choroba to nie jedyne, z czym będą musieli się zmierzyć – po Polsce grasuje seryjny zabójca polujący na znachorów, zielarki i wszelkiej maści mistrzów „medycyny alternatywnej”. Przez lata pozorował swoje dzieło na samobójstwa (aczkolwiek nawiązujące do historycznych egzekucji oskrżonych o czary), ale teraz jest blisko zwieńczenia swojej kolekcji. I już nie będzie się ukrywał.

Chociaż powieść wciąga od pierwszych stron, akcja z początku toczy się wolno, wręcz leniwie. Krzysiek bawi się w detektywa, a wieczorami omawia swoje znaleziska wraz z Jakubem i miejscowym policjantem przy nieodłącznej butelce nalewki. W momencie, gdy posiadówy bohaterów zaczynają już nas powoli nużyć, tempo przyspiesza i nie opadnie do ostatnich stron. W przeciwieństwie do wielu współczesnych autorów, którzy od początku serwują nam wartką akcję i ścielące się gęstym dywanem trupy, Michał Śmielak wciąga nas w intrygę stopniowo. A kiedy już czytelnik umości się wygodnie w salonie Jakuba, zaczyna zrzucać bomby. Autor unika również powszechnych dziś, acz irytujących, zabiegów w stylu „główny bohater coś wie, ale nam nie powie”. Czytelnik wie zwykle więcej od bohatera, ale niekoniecznie pomoże mu to w rozwiązaniu zagadki.

Również kreacja bohatera to powiew świeżości w polskim kryminale. Jestem już zmęczona genialnymi śledczymi, którzy wciągają złoczyńcę w swoją misternie uplecioną pułapkę, a na codzień są nieprzyjemnymi bucami. Przez większość czasu zamiast zastanawiać się nad zagadką, dziwię się, czemu ktokolwiek w ogóle ich lubi. Krzysiek to po prostu młody chłopak, który lubi popisać się przed innymi wiedzą, zaimponować ostrością osądu i bystrością umysłu – zwłaszcza w obliczu atrakcyjnych kobiet. A co jest bardziej męskiego niż pogoń za mordercą?

Kolejna zaleta powieści to nawiązania historyczne. W mojej głowie wciąż funkcjonuje obraz Polski jako słynnego „kraju bez stosów”. Jak się okazuje – nie o końca. Mieliśmy nawet najnowsze zdobycze techniki – piec na czarownice!

Zakończenie wyraźnie zapowiada kolejną część - na którą będę czekać z niecierpliwością – trudno więc ocenić niektóre wątki i motywacje bohaterów. Póki co, jakkolwiek nieadekwatnie by to nie brzmiało, Inkwiytor przypomina mi trochę Screenslavera z filmu „Iniemamocni 2”. Działa zbyt brutalnie, może nie powinien posuwać się aż tak daleko, ale w sumie... Ma trochę racji, prawda?

 AW

Komentarze