Czy piękno i smutek mogą współistnieć? Nawet muszą (ale nie w "Fuerte")


Gdybym chciała być złośliwa, a przecież trochę chcę, powiedziałabym, że człowiek wyjedzie z Polski, ale Polska z człowieka nie. Ale od początku.W 2019 roku, kiedy jeszcze można było podróżować, co tez skwapliwie czyniłam, przeczytałam książkę Roberta Macfarlane'a „Szlaki”. Pisząc to zdanie zdałam sobie sprawę, że wtedy podróżowałam też po Lanzarote, ale to jednak mniej wpłynęło na odbiór „Fuerte” Kaspra Bajona.

Macfarlane, opisując swoje wędrówki po Szkocji, Palestynie, Anglii i Hiszpanii, opowiada o pięknie świata. Nie tym sztucznym, hollywoodzkim, gdzie piękno to ładne kolory, ogólna wesołość i życie. On widzi piękno w szczątkach ptaka na swojej ścieżce i kamieniu ubrudzonym resztkami odchodów. Czytałam wywiad z Bajonem, w którym autor dowodził, że nazywanie Wysp Kanaryjskich rajem jest przemocowe, biorąc pod uwagę, ile wycierpieli ich mieszkańcy. Zdziwiło mnie jednak, że mimo iż sam zdecydował się zamieszkać na Fuerteventurze, nie widzi w niej nic pięknego. Nie ładnego, nie wesołego, nie miłego – pięknego. Obraz wyspy, jaki wyłania się z książki to śmierć, rozpad, bieda. Jałowa ziemia, głód. Nie neguję, że taka była w dużej mierze historia tego miejsca, ale wtedy przypominam sobie Macfarlane'a, jego czułość i zachwyt rzeczami smutnymi i ostatecznymi. Trochę tak, jakby Bajon Fuerteventury nie kochał, a wierzę, że kochać musi. 

 Być może nie zrozumiałam zamysłu autora. Być może jego narracja jest dla mnie po prostu za trudna. Nie spodziewałam się, że ta książka będzie kompendium na temat Wysp Kanaryjskich, reportażem czy zapisem historii (chociaż tej jest tu dość dużo). Wiedziałam, że porywam się na esej i czytałam go z zaciekawieniem, jednak trudno powiedzieć, czego się z tej książki dowiedziałam. Utkwiła mi w pamięci historia o wyspie-widmo, która pojawia się czasem na horyzoncie, o ludziach z uciętymi językami, którzy mieli wymyślić używany na Gomerze system gwizdów, wreszcie o osnutej ponurą sławą rezydencji w Jandia. Większość faktów historycznych jest rozrzucona po całej książce, więc przynajmniej mi trudno było je zapamiętać. 

 Czy można opisać rozkwitające owocowe drzewa w opuszczonej łemkowskiej wiosce w Beskidzie Niskim w taki sposób, by czytelnik poczuł, że obcuje zarazem z pięknem, jak i tragedią? Myślę, że się da.

AW

Komentarze