Haram, Halal, Dania, Szwecja i Norwegia.

 


O zbiorze mniej lub bardziej gazetowych reportaży najłatwiej napisać - chaotyczny. Albo nierówny. "Skandynawia halal - islam w krainie białych nocy" Maćka Czarneckiego nierówna nie jest. Nieco chaotyczna, owszem. Ale bez przesady. Ale czy Czarnecki z powagą potraktował trudny temat islamu i mniejszości muzułmańskiej w krajach skandynawskich?

Na początku jest nieźle - gazetowo, ale nieźle. Garść statystyk, garść szybko obalanych stereotypów, trochę autotematyzmu, ale przede wszystkim dużo, bardzo dużo "humanizowania" tych złych, przerażających Muzułmanów, którzy do Europy przybyli przecież tylko po to, żeby gwałcić, zabijać i w najlepszym wypadku siedzieć na socjalu.

Czarnecki od początku stara się pokazać Muzułmanów jak ludzi "takich jak my" - takich, którzy być może czasem bładzą, ale przede wszystkim chcą po prostu być szczęśliwi, żyć w spokoju i nie popadać w konflikty. Trochę jest w tym Smerfetkowania - postać Muzułmanki pojawia się tylko na chwilę, żeby porozmawiać o "sprawach kobiet", a książka w dużej większość dotyczy mężczyzn. Ale trzeba też przyznać, że kwestia młodych chłopaków w rękach gangów i radykalnych ideologii islamskich to sprawy, które mogą wydać się ciekawsze do opisania, a Czarnecki jako mężczyzna do grup radykalnych kobiet mógł mieć dostęp utrudniony.

Zgrzyt pierwszy pojawia się już na początku, kiedy dwoje z rozmówców przywołuje statystyki, których Czarnecki następnie nie sprawdza. Brak pogłębionej analizy, faktów, statystyk, liczb i twardych danych boli jednak najbardziej w rozdziale o Braciach Muzułmańskich. To bardzo ważne, żeby w przypadku tak znaczącego ruchu opisać, chociaż w paru zdaniach, jego historię i polityczny wpływ na świat.

Tym, co wzbudziło mój zupełny niesmak był jednak ostatni rozdział książki. W przedostatnim rozdziale Czarnecki przywołuje rozmowę z dziennikarą Hege Storhaug. Ponieważ nie udało mu się jej "zaorać" na żywo postanawia zrobić to w ostatnim rozdziale książki.

Norweżka przypomina, że pisze o islamie od dwudziestu pięciu lat. Upiera się, że statystyki potwierdzają jej diagnozy. Ja zarzucam jej nieuprawione uogólnienia.

Tłumaczenie: Storhaug ma statystyki, ja mam uczucia. I wszystko jest okei, możemy mieć swoje opinie, które nie są oparte na badaniach czy danych, ale bądźmy w tym szczerzy. Nie zrównujmy się z ekspertami, którzy "piszą o islamie od 25 lat" i jeżeli nie podobają nam się ich statystyki - sprawdźmy je, podejdźmy do nich krytycznie, zanalizujmy. Ale nie odpierajmy ich zarzutami z pozycji uczuć, bo z nauką, obiektywizmem a nawet reportażem nie ma to wiele wspólnego.

Książkę czytało mi się bardzo dobrze, i o ile nie jest ona źródłem głębokiej wiedzy, o tyle może być jej ciekawym uzupełnieniem. Warto przeczytać historie rozmówców Czarneckiego, ale do zrozumienia obrazu imigracji muzułmańskiej w Skandynawii jeszcze długa droga. Przy okazji napomknę też, że Skandynawia monolitem nie jest i przerzucanie informacji z trzech krajów tak, jakby Dania czy Norwegia były tylko przypadkowym tłem akcji, to pomyłka i właśnie to sprawia, że książka wydaje się nieco chaotyczna.

Ale dopiero ostatni rozdział sprawił, że poczułam tak duży second-hand shame, że książkę odłożyłam z niesmakiemą. Poczułam na sobie zapach gniewu skrzywdzonego samca, który wierzga i broni swojego ego przed złą samicą, która okazała się większą znawczynią tematu od niego.

Teraz, może bardziej niż kiedykolwiek, potrzeba po prostu merytorycznej dyskusji. Bez dogmatyzmu, uproszczeń, zacietrzewienia. Z otwartością na argumenty różnych stron i świadomością, że świat jest raczej złożony, a rzadko czarno-biały.

Z tym końcowym przesłaniem książki zgadzam się całkowicie. Z Maciejem Czarneckim różnimy się tylko w doborze metody. Dyskusja powinna być właśnie taka, jak pisze - merytoryczna. Merytoryczna dyskusja poparta jest wiedzą, faktami, danymi, konkretami. Zrozumieniem trudnej, złożonej sytuacji historycznej i geopolitycznej czy w Skandynawii, czy Somalii, czy na Półwyspie Arabskim. Czarnecki skandynawskich języków nie zna, o czym świadczą chociażby pomyłki w szwedzkich słówkach (tu akurat nie zarzut do niego, ale do korekty, która nie przepuściła paru słów chociaż przez google translate), trudno też go nazwać ekspertem od tematyki Bliskiego Wschodu. Czy to oznacza, że nie powinien wypowiadać się na tematy skandynawsko-bliskowschodnie? Absolutnie nie! Ale nie powinien wypowiadać się z pozycji eksperta, który może rozmawiać na równi z osobami, które znają temat od podszewki.

Więcej merytorycznej dyskusji - i sobie, i nam życzę. "Skandynawię Halal" mimo wszystko polecam, jako odtrutkę na nagonkę nienawiści w stosunku do imigrantów i uchodźców. Ale jako rozpoczęcie rozmowy raczej niż pogłębioną analizę problemu. I jako zbiór artykułów raczej niż książkę.

MKS

Komentarze