Dziewczyna-konbini


Nie bez przypadku zielona trawa i nie bez przypadku sushi. Konbini, czyli convenience stores - małe sklepiki, dzięki którym nawet w wielkiej i wiecznie spieszącej gdzieś Japonii zawsze możemy kupić coś taniego, smacznego, a nawet i zdrowego, kojarzą mi się z byciem na powietrzu. Z tłustym pizamanem, który zastąpi cały obiad latem. Z odenem, który rozgrzeje zimą. Z zimną zieloną herbatą, którą schłodzimy się wiosną.

Ale "Dziewczyna z konbini", książka autorstwa Sayaki Murata, to nie książka o konbini. Konbini jest w niej niemiejscem, w którym spotykają się wszyscy dziwni tego świata. Taka jest też główna bohaterka - Keiko, 36-latka na spektrum autyzmu (tak można wnioskować z jej sposobu postrzegania świata, ale nie jest to wyrażone per se), która od wielu lat pracuje tam, gdzie dorabiają sobie studenci i obcokrajowcy.

Keiko nie potrafi dostosować się do otaczającego ją świata. Umie tylko imitować społeczne role, a najlepiej idzie jej imitacja roli sprzedawczyni konbini - ustawianie czekoladek na półkach, reklamowanie szaszłyków w promocji, odbieranie przesyłek. Radzi sobie z tym tak dobrze, że w końcu zaczyna słyszeć głos konbini ze środka swojego serca.

Prosta historia Keiko jest pretekstem do poruszenia wielu problemów społecznych. Po pierwsze, są to społeczne oczekiwania nakładane na nas przez rodzinę i znajomych, które mają z nas uczynić armię podobnie działających robotów. Po drugie, wartość człowieka w społeczeństwie - po latach harówki na rzecz systemu, kiedy tylko tracimy naszą zdolność fizyczną, zostajemy usuwani. Po trzecie, absolutna niesprawiedliwość wzorców ról płciowych mężczyzn i kobiet, oraz dziwne przekonania społeczne, które prowadzą do powstania nieszczęśliwych związków i zależności.

W książce pojawia się też głos w debacie na temat kryzysu męskości. Uosabia go Shiraha, mężczyzna przekonany o swojej wyższości i o jakości, jaką wnosi w życie Keiko, mimo braku jakichkolwiek dobrych cech. Mężczyzna wykorzystujący innych, pasożyt, zachowujący się jak drapieżnik, ale uważający siebie za ofiarę. W kilku błyskotliwych dialogach zdekonstruowany jest cały sposób myślenia jego typu mężczyzn.

"Dziewczyna z konbini" to książka o akceptowaniu własnej inności. Niepozorna, namalowana akwarelami okładka, krótka i lekka forma, są tylko zasłoną dymną. Książka prowokuje nas do zadawania sobie naprawdę trudnych pytań o sens kroczenia wytyczoną przez nas ścieżką, o wartość wolnej woli w systemie kapitalistycznym, o miejsce dla inności między nami.

Tak, jestem w szoku, że ta "miła" książeczka z "miłą" okładką, mile napisana i przeczytana w jedno popołudnie, sprawiła, że zadaję sobie takie pytania. A jednocześnie książka spełniła obietnicę lektury lekkiej, przyjmnej i "czytliwej". Jak to możliwe? Sama nie wiem. Odpowiedź na to mają chyba tylko japońskie pisarki.

MKS

Komentarze