"Auroville" - książka z marzeń



Katarzyna Boni jest już doskonale znana w akademicko-azjatyckim światku, dzięki książce "Ganbare! Warsztaty umierania". Mimo, że nie jest japonistką, i (z tego co wiem) nie posługuje się biegle japońskim, napisała jedną z najlepszych polskich książek o Japonii. Ot, żaden paradox, że czasami to spojrzenie z zewnątrz może być najświeższe i najciekawsze.

Na kolejną książkę Boni czekałam od lat, bo dziennikarka nie bawi się w półśrodki. Miasto Auroville niedaleko Pondicherry, w Tamilnadu w Indiach, odwiedziła wielokrotnie i poznała od podszewki, zanim zdecydowała się je opisać.

Auroville jest eksperymentalną osadą, rodzajem hipisowskiej komuny powstałej w latach sześćdziesiątych, w duchowej opiece Matki, czyli Mirry Alfassy, dzięki architektonicznemu talentowi Rogera Angera i inspiracji świętego Aurobindo. To miasto kolorowe, pełne roślinności, wybudowane w interesującej symetrii na pustyni i nieużytkach. To miejsce duchowych poszukiwań, snów o utopii, miejsce, gdzie można uciec i zmienić swoje życie. "Auroville. Miasto z marzeń" - jak mówi tytuł.

Katarzyna Boni skupia się na przedstawieniu nam mieszkańców Auroville - na początku oglądamy miasto oczami Aurosona, na koniec poznajemy biografię Matki. W drugiej, środkowej części książki, autorka sama opowiada nam o swoich doświadczeniach życia codziennego w Auroville. Boni opowiada o historii miasta, o konfliktach, o ucieczce i powrocie, o oczekiwaniach i o rzeczywistości. Pokazuje poszukiwanie utopii i odnalezienie dystopii. 

Z mojej perspektywy, druga część książki jest najciekawsza. Z niej możemy się dowiedzieć, jak wygląda dzień w Auroville, jak się tu płaci, czym zajmują się wolontariusze, co dzieje się z pedofilami. Boni opowiada z perspektywy dużego doświadczenia, nie skupia się na swoich duchowych poszukiwaniach, a na codziennym życiu. Nadal jednak mam poczucie, że wiele moich pytań na temat miasta pozostaje bez odpowiedzi. Jak w Auroville działają szkoły, czy istnieje tam policja i straż pożarna, jaki jest status prawny miasta, na jakich zasadach dostarczany jest prąd i woda, jak wywożone są zanieczyszczenia, jak wyglądają sklepy odzieżowe?

Czytając Auroville, miałam wrażenie, że nie jestem dla niej odpowiednią czytelniczką, że jestem zbyt "przyziemna", żeby właściwie docenić tę książkę. Potrzebuję piguły informacyjnej, i mimo długiego wstępu i budowania kontekstu, cały czas wyczekiwałam dokładnego, boleśnie szczegółowego, opisu sposobu funkcjonowania miasta na poziomie struktur i społeczności. Tymczasem tego typu informacje podawane są mimochodem, zatopione w opowieściach o ludziach. I to oczywiście może być plusem tej książki. Boni skupia się na ludziach, to oni są dla niej najciekawsi - nie zanieczyszczenia i karetki.

Co ciekawe, jeżeli do Katarzyny Boni przekonał was chłodny, oszczędny styl "Ganbare! Warsztaty umierania", możecie być zdziwieni. "Auroville. Miasto z marzeń" napisane jest od początku na wysokim C. Przez pierwsze sześćdziesiąt stron miałam wrażenie, że oglądam czołówkę filmu i czekam, aż się zacznie. W moim czytelniczym doświadczeniu, zdania o ciekawej formie wybrzemiewają o wiele mocniej, kiedy są samodzielne. Niekiedy eksperymenty z formą wydają się niepotrzebne - "wraz z zużywaniem się czasu i przestrzeni" to tylko ozdobnik słowny, który nie niesie ze sobą dodatkowego znaczenia.

To jednak znowu sprawa indywidualna. Katarzyna Boni, dzięki "Auroville. Miasto z marzeń" zrywa z pewnymi utartymi schematami używanymi w polskim reportażu. Jeżeli jej styl oraz to, gdzie stawia akcenty, były czasami dla mne męczące, to także dlatego, że polskie reportaże przyzwyczaiły mnie do pewnego rodzaju oszczędnej literacko formy oraz pewnego sposobu mówienia o tematach. Czy Boni zapoczątkuje nowy trend w polskim reportażu? Oby! Nie ma jednej, słusznej drogi reporterskiej. Pluralizm form i tematów sprawia, że nasz rynek jest ciekawszy.

MKS

Komentarze