Szaleństwo inceli


Z okładki dowiadujemy się, że "bez względu na to, czy ktoś sie z nim zgadza, czy nie, Douglas Murray jest obecnie jednym z najważniejszych intelektualistów". Jeżeli rzeczywiście tak jest, to jesteśmy w niezłych opałach.

Widmo krąży po Europie - widmo sprawiedliwości społecznej, na poziomie rasy, płci i orientacji seksualnej. Murray, bohater, którego potrzebujemy, wdziewa pelerynę, żeby się z tym widmem rozprawić. Przybywa, żeby bezlitośnie, bezceremonialnie i bez żadnych zahamowań "zaorać" lewicę na prawo i lewo. Jak mu się udaje?

Murray do walki z siedmioma plagami współczesnego społeczeństwa zachodniego używa najbardziej skutecznej broni: leniwego pseudointelektualizmu. Nie boi się wykorzystywać słów, których znaczenia nie zna, zmieniać historii, używać manipulacji (jeżeli uważasz, że władza rządzi światem to nie wierzysz w siłę miłości!), niekonsekwencji i logicznych sprzeczności. Ale po kolei.

Oto pierwsza teza: internetowe "szaleństwo tłumów" czyli walki o rowność, nad którymi sąd przeprowadza Murrey nie mają według autora żadnych podstaw w rzeczywistości. Nie stoją za nimi żadne statystyki, żadne prawdziwe nierówności, a wyłącznie "histeria". Na zachodzie całkowita równość już została osiągnięta, a jakakolwiek polemika z tym to "kreowanie podziałów".

Otóż, panie Murray, spieszę z wyjaśnieniem! Podziały kreuje kapitalizm, który nakazuje za pewne prace płacić więcej niż za inne. Seksizm, który rozdziela role i organizuje społeczeństwo wokół płci. Rasizm, który każe traktować ludzi o innym kolorze skóry jako potencjalnych wrogów. Patriarchat, który decyduje nie tylko o wartości człowieka według płci, ale dzieli także samców na lepszych i gorszych i w bezpośredni sposób odpowiedzialny jest za wiele pana bolączek.

Ale tego oczywiście Murray nie chce zrozumieć. Jako prawdziwy samiec Beta (używam tutaj świadomie alter-prawicowej nomenklatury) boi się konfrontacji z faktami.

Po drugie, Murray uważa, że doszukiwanie się intencji w cudzym zachowaniu i "czytanie w myślach" to absolutna bzdura. Nie przeszkadza mu to oczywiście w budowaniu całej książki na takim właśnie czytaniu w myślach. Nasuwa się w końcu pytanie: czy ten jeden z najważniejszych intelektualistów coś czyta? Czy chociażby googluje zagadnienia, nad którymi będzie się potem "pastwił"?

Odpowiedź możemy znaleźć w przypisach. Dużo tutaj niszowych stron internetowych, Pink News, Vice, gejowski magazyn Advocate, BuzzFeed. Śmieszy to szczególnie w malutkim rozdzialiku, w którym Murray postanawia udowodnić "marksistowskie podstawy" nowego porządku. Swoją głęboką analizę opiera na plakacie, który gdzieś widział. Jeżeli "Kapitał" to za dużo, to pierwsze lepsze wydanie "Manifestu kuministycznego" ma około sześćdziesięciu stron. Niestety Murray jest intelektualistą wyjątkowo leniwym. Dowodem na niespójność marksizmu jest "nieczytelność" wybranych prac naukowych i artykułów z internetu. Aha.

Pierwszy rozdział dotyczy gejów. Przykład na siłę "homolobby" to według Murraya to, że na okładkach gazet widnieją geje, a nie "ważne tematy". Wybaczcie mój marksizm, ale tylko biały facet z Zachodu mógłby znaleźć sobie tak błahe problemy do narzekań.

Drugi rozdział to kobiety. Murray obarcza kobiety winą za Hollywood (jak wiemy, kobiety mają tam wielką władzę), marketing (też kierowany przez kobiety) i gwałty (jeżeli nosisz makijaż, to zgadzasz się na molestowanie seksualne). Kobiety są więc winne jako ofiary systemów, w których nie mają władzy. No i same są drapieżnikami, bo jakaś firma produkuje sztuczne nakładki w kształcie sutków (na pewno jest to firma prowadzona przez kobiety, a trend wystających sutków nie jest związany z popularnością porno - kolejnego przemysłu, w którym kobiety mają władzę).

(O tym, jak kobiety winione są za wszystko polecam książkę "Why Women are Blamed for Everything" dr Jessiki Taylor)

Rozdział ten jest szczególnie porażający w swojej beznadziei. Oto Murray, mężczyzna wcale nie stary i zdziadziały, prezentuje argumenty obleśnego wujka, który narzeka, że "kiedyś było można, a teraz nie można". Faceci - o zgrozo! - nie wiedzą już, które współpracownice mogą podrywać, a które nie! A poza tym kobieta, która pokazuje cycki komu chce i na swoich zasadach, prosi się o gwałt. I posiada władzę, bo może powiedzieć "nie" molestowaniu. No i to co najlepiej zaora każdą dyskusję - HISTERIA. Użycie słowa "histeria" w dyskusji o prawach kobiet to mizoginiczne bingo.

Argumenty przeciw feministkom są zresztą niespójne z samym credo Murraya, "obrońcy wolności słowa". Feministki są złe, bo ...powiedziały, że "faceci to śmieci". Nie żartuję. Oto mizandria, prawdziwy problem tego świata. Nie przemoc domowa, nie ofiary gwałtów i zabójstw. Mizandria - brzydkie słowa.

Śpieszę znowu z wyjaśnieniem! Otóż prawdziwe przykłady niesprawiedliwości chowają się w świetle dnia. Są przytłaczające i wszechobecne w każdej cegiełce, z której zbudowane jest społeczeństwo, a dla tych, którzy z nich korzystają lub których one nie dotyczą, są całkowicie niewidzialne.

O problemach z "feminizmem" według Murraya możnaby długo, ale pędzimy do przodu. Bo oto przed nami kolejny rozdział: rasa.

A, przepraszam. Przed nim jeszcze szybki rozdzialik o technologii, z którego dowiadujemy się, że jedynym wolnym od dyktatury krajem są Chiny.

A więc rasa. Murray jest za tym, żeby trzymać się "bezstronnej" historii, której uczył się w szkole i każdą nową wersję świata uważać za "ideologiczną". Aha. Wrzuca typowy dla jego grupy fetyszyzm IQ. Jak na kogoś, kogo bardzo interesuje hierarchia cierpień czyli tzw. victim olympics, bardzo stara się udowodnić, że to właśnie mężczyźni i biali są najbardziej poszkodowanymi grupami. Kontynuuje śmiech z oburzonych byle-czym, jednocześnie wtrącając ciągle bolesne przykłady "faceci to śmieci" z poprzedniego rozdziału.

Na koniec, kiedy już wyrzuca pogardę dla każdego, proponuje wybaczanie jako najlepszą strategię społeczną. Aha.

U Murraya wszystko jest anegdotką i artykułem z internetu - najlepiej z jakiejś niszowej, "branżowej" strony. Przy okazji tej książki miał szansę pokazać, że jest czymś więcej, niż internetowym trollem. Że jego populistyczne poglądy tak naprawdę mają oparcie w silnych fundamentach. Zamiast tego rzuca słowami, których znaczenia nie chciało mu się zgooglować (intersekcjonalizm rozumie na tyle opacznie, że używa jego własnych argumentów, żeby się z nim "rozprawić"), myli liberalne feministki z radykalnymi, żeby pokazać "sprzeczności" w ruchu. Feministki "ora" pytając, dlaczego nie zajęły się kwestią macierzyństwa? Nie ma w sobie nawet tyle wstydu, żeby najpierw wygooglować te setki prac i książek na ten temat.

Czy są jakieś plusy tej lektury? Ciekawe, chociaż w niczym nowe, są przemyślenia na temat tego, czy homoseksualizm to coś wrodzonego, czy nabytego i czy to powinno mieć właściwie znaczenie. Czy bycie homoseksualistą to tylko preferencja seksualna, czy wiąże się też z nią jakaś konkretne "tożsamość"? Wyważony - aż do granic podejrzliwości - jest też rozdział o transseksualistach. Na pewno byłby jeszcze lepszy, gdyby autor zadał sobie trud wygooglowania słów "płeć" i "gender".

Książka będzie niezwykle pociągająca dla inceli i fanów Jordana Petersena i Bena Shapiro (bardzo chętnie tutaj cytowanych "autorytetów"). Każda osoba, która ma w sobie przynajmniej krztynę intelektualnej ciekawości na tyle, żeby zgooglować którąkolwiek z tez Murraya, będzie przecierać oczy ze zdumienia, że taka osoba traktowana jest serio. I tak, z całą świadomością nazywam Douglasa Murraya samcem Beta, według incelowej nomenklatury. Tylko i wyłącznie kompleksy mogą pchać kogoś do tak zajadłego rzucenia się w wir agresji wobec mniejszości, żeby zapomnieć o przeczytaniu chociaz jednej książki. Jeżeli mieliście wrażenie, że Murray, Peterson i Shapiro pod przykrywką youtubowych mądrali mają głębię i wiedzę, to ta książka to wrażenie rozwieje.

Książka "szaleństwo tłumów" to przede wszystkim książka nieuczciwa. Oto jako intelektualistę każe się nam traktować mężczyznę, który przeczytał cztery artykuły na krzyż w internecie i ma ego wrażliwe jak skrzydełka motylka i pęd do wiedzy jak panda naćpana eukaliptusem. Ta książka zasługuje na wieczne zapomnienie.

A jaka jest wię recepta na nowy świat według Douglasa Murraya? Rada białego mężczyzny do mniejszości jest niezmienna: "siedź, ciesz się z tego co masz i bądź cicho". Oby nikt go nigdy nie posłuchał.


MKS

Komentarze