Czuła obserwatorka. "Saharyjskie dni" Sanmao

W wieku dwudziestu lat wyjechała na studia na inny kontynent. Mieszkała w Europie, Azji, Afryce, Ameryce Południowej. Poślubiła człowieka z zupełnie obcej kultury, który, jak sam przyznał, oświadczył się jej po to, żeby mu nie uciekła na kolejną włóczęgę. Zamieszkali na pustyni. Brzmi jak współczesna opowieść z gatunku tych o kobietach, które rzucają wszystko i ruszają w świat. Ale to nie fabuła kolejnej powieści, ale życiorys tajwańskiej pisarki, Chen Maoping, zwanej Sanmao.

"Saharyjskie dni" to zbiór opowiadań Sanmao, który powstawał podczas jej pobytu w Al-Ujun, nieoficjalnej stolicy dzisiejszej Sahary Zachodniej. O czym opowiada? O wszystkim. O życiu. Wraz z jego stronami zabawnymi, smutnym i okrutnymi. Nie wiem, czy istnieje jakiś klucz według którego porządkowano zbiór, ale tematy układają się właśnie w ten sposób. Najpierw poznajemy zabawne anegdotki z codziennego życia Sanmao i Josego.

Co tu dużo mówić, życie małżeńskie upływa nam na jedzeniu, a pozostały czas przeznaczamy na pracę, by zarobić na jedzenie. Nie ma w tym tak naprawdę głębszego sensu.

To tylko jedna z myśli, które na pierwszy rzut oka wydają się zabawne, lecz gdy przystaniemy nad nimi na chwilę okazuje się, że zawierają w sobie dość smutną prawdę na temat kondycji człowieka. Podobnie jak niesamowicie komiczne opowiadanie "Rybacy naiwni", w którym zapewne każdy/a czytelnik/czka odnajdzie cząstkę siebie...

 

Ostatnie opowiadania (poza zupełnie ostatnim, które zawiera dreszczyk emocji, lecz nie dreszcz przerażenia) wyraźnie odstają od reszty tematyką i atmosferą. Zostawiamy za sobą wesołe perypetie Sanmao z zabranymi autostopowiczami, hiszpańską teściową, prawem jazdy i kuchnią, gdzie z sufitu prosto na Josego... Ale tego trzeba się dowiedzieć na własną rękę!

Zostawiamy przyjemności i trudy codziennego życia, stajemy twardo na ziemi. Jest 1976 rok. Sahara Hiszpańska przestaje być Hiszpańską. Jej mieszkańcy chcą by stała się niepodległą Zachodnią, ale Marokańczycy na to nie pozwolą. Te suche historyczne fakty trzeba oczywiście wyczytać między wierszami. Sanmao nie interesuje wielka polityka, ale to, co ją otacza. Ludzie, którym grozi niebezpieczeństwo i być może stracą życie, mimo braku najmniejszej winy. A także bogaci, którzy uważają, że pieniądze pozwalają im rozporządzać innymi ludźmi jak rzeczami.

Jak możemy dowiedzieć się z pierwszych rozdziałów, gdzie zostaje nakreślona sylwetka autorki, Sanmao uważała się przede wszystkim za opowiadaczkę. To doskonale widać w jej stylu. Opowiadania napisane są prostym, "mówionym" językiem. Równie dobrze każde z nich mogłoby być historią lub anegdotką opowiadaną przez przyjaciółkę na spacerze czy krewną podczas rodzinnego obiadu. I nie jest to tylko kwestia objętości. Czy ktoś spróbowałby opowiedzieć Edgara Allana Poe? Najbardziej do tego stylu zbliża się chyba Tove Jansson, ale tylko w niektórych opowiadaniach.

Sanmao mieszkała na Saharze w czasach, gdy podróżowanie po świecie i poznawanie innych kultur nie było, jak teraz, powszechne. Wystarczy odnieść się do niektórych zapisków podróżniczych, które powstały w tym samym czasie - lub nawet później, w latach 80 i 90. Mowa oczywiście nie o badaczach pokroju Bronisława Piłsudskiego czy Wacława Sieroszewskiego, ale o osobach, które, podobnie jak autorka, znalazły się w samym środku zupełnie innego świata niejako przez przypadek, bez przygotowania. Kiedy dzisiaj czytamy książki z tamtych czasów, często widać w nich uprzedzenia i rasizm, których wtedy po prostu nie zauważano. U Sanmao obserwujemy zupełnie inne podejście. Może jest to kwestia jej charakteru? Może tego, że mieszkała w wielu miejscach na świecie, a wreszcie wyszła za człowieka z zupełnie obcej sobie kultury? Faktem jest, że kiedy mówi o zwyczajach Sahrawi, nawet tych, które ją rażą, brzydzą, wydają się bezsensowne i okrutne (jak choćby wydawanie za mąż małych dziewczynek czy niewolnictwo) - nie ocenia. To znaczy ocenia, ale z punktu widzenia czysto ludzkiego, nie zaś z perspektywy osoby z "cywilizowanego świata". Brak w jej spojrzeniu pogardy czy wyższości, jedynie współczucie dla cierpiących i niechęć do bezinteresownie krzywdzących. To podejście, którego powinniśmy się uczyć również dzisiaj.

Wyrazy uznania należą się też oczywiście tłumaczowi. Co prawda przekład z każdego języka jest niczym pisanie książki na nowo, ale ze względu na specyfikę chińszczyzny ten przypadek jest jeszcze trudniejszy. O ile oddanie głębi znaczenia poszczególnych słów to trudne zadanie, o tyle każdy znak opowiada osobną historię. Kolejną kwestią jest specyfika wcielenia się w narratorkę. Zdarza się, że pisarze przyjmując perspektywę kobiety, zarówno w dialogach jak i narracji, wypadają dość sztucznie. Posługują się językiem zbyt "męskim" lub zbyt infantylnym. W przekładzie Jarka Zawadzkiego takich problemów jednak nie ma. Ze sposobu opowiadania Sanmao wyłania się postać kobiety ekscentrycznej, żywiołowej, ale i pełnej zadumy, uważnej obserwatorki świata, ze sporym dystansem do siebie i innych.

"Saharyjskie dni" to lektura przyjemna i łatwa w odbiorze, a przy tym nie pozbawiona refleksji i odwagi podejmowania trudnych tematów. Zarówno rozbawi, jak i przerazi. Wyjątkowo cenna perspektywa - młodej kobiety, która trzynaście tysięcy kilometrów od domu, u boku mężczyzny ukształtowanego w zupełnie innej kulturze, potrafi znaleźć dla siebie miejsce w sercu pustyni.

 AW

Komentarze