Niedocenione. "Wzgórze psów" Jakuba Żulczyka

Kiedy zastanawiam się, co sprawia, że niektóre powieści mają moc, myślę o wartościach. Nie tych z jednej strony stawianych na piedestale, z drugiej zaś abstrakcyjnych, jak honor, odwaga, patriotyzm, poświęcenie, ale tych zwykłych, przyziemnych. Takich, które pozwalają czytelnikowi odnaleźć w bohaterach siebie. Ale nie dlatego, że zawsze chciał być żołnierzem, wojowniczką, powstańcem. Dlatego,że są tacy jak on – niedoskonali, błądzący, ale niepozbawieni dobra i miłości. Po tym wstępie być może tytuł, który wybrałam, wywoła zdziwienie. Na „Wzgórze Psów” Jakuba Żulczyka trafiłam właściwie przypadkiem. Audiobook „Ślepnąc od świateł” zrobił na mnie duże wrażenie (a przesłuchałam go na długo przed pojawieniem się serialu), z mieszaniną podniecenia i obawy, sięgnęłam więc po kolejną powieść tego autora.

Bez żadnej wiedzy na temat fabuły, bez oczekiwań, mogłam w pełni delektować się opowieścią. Gdy później przeczytałam opis książki na stronie internetowej, pomyślałam, jak wiele tracimy, odbierając sobie przyjemność powolnego odkrywania elementów historii przez samego autora. Gdy Mikołaj i Justyna wyruszają w podróż do Zyborka, ojczystego miasteczka Mikołaja, wiemy o nich niewiele. To małżeństwo w kryzysie. Każdym z możliwych. Kryzysie finansowym, który zmusza ich do porzucenia dotychczasowego życia i kryzysie w relacji. To, co się między nimi zniszczyło, już nigdy nie powróci do dawnego stanu, mimo wysiłków obu stron. A może jednak takich wysiłków wcale nie ma? Ta podróż to dla Mikołaja nie tylko powrót marnotrawnego syna na łono rodziny w atmosferze porażki, ale i konfrontacja z największą traumą. Nie chciałabym odbierać osobom, które nie mają jeszcze za sobą lektury tej książki, przyjemności z jej odkrywania, ale jest jedna rzecz, którą będę musiała zdradzić – wiele lat temu dziewczyna Mikołaja została zamordowana. Zabójca został szybko zidentyfikowany i osadzony w ośrodku psychiatrycznym. Duch Darii przeraża bohatera dużo bardziej niż widmo konfrontacji z jego niepełną już rodziną – silnym i dominującym ojcem, liderem lokalnej społeczności, jego drugą, dużo młodszą żoną, przyrodnim rodzeństwem i rozwiedzionym bratem. Wszyscy są w pewnym sensie „wybrakowani”. Wszyscy ponieśli stratę. Tomasz – stracił żonę, Grzesiek – rodzinę, Mikołaj – matkę, dziewczynę, teraz powoli traci Justynę. Na zawsze lub nie, w mniej lub bardziej brutalnych okolicznościach, ale każdy z mężczyzn doświadczył pustki po bliskiej osobie. Czy właśnie pustka jednych pcha do wymierzania sprawiedliwości, a innych strąca w czarną dziurę rozpaczy i bierności? Zybork to miasto spowite mrokiem. Wisi nad nim nie tylko widmo morderstwa Darii sprzed lat, ale i ukrytych tajemnic. Zaczynają ginąć ludzie. Pod skórą małomiasteczkowej sielanki i spokoju kryje się sieć przestępczych powiązań, która oplątuje również obecną burmistrz, a nitki prowadzą do spowitego mgłą tajemnicy demonicznego Niemca Kalta. Z kolei w pobliskim lesie mieszka szalony, choć podobno niegroźny pustelnik zwany Wiedźminem. Kto z nich odpowiada z zaginięcia?

Każdy z bohaterów stawia czoła sytuacji na swój własny sposób. Justyna chce wiedzieć, co się dzieje – krąży, obserwuje, rozmawia z ludźmi. Tomasz staje do otwartej walki. A Mikołaj? Mikołaj jest osłabiony, jakby Zybork wysysał z niego resztki sił. Odzyska je dzięki zemście. To właśnie ona odnowi więzy, jakie zostały zniszczone przez czas, nieporozumienia, traumę. Tu pojawia się pytanie: jakie są granice sprawiedliwości? Kiedy wymierzenie kary to sprawiedliwość, a kiedy odwet? Czym jest zemsta i kto ma do niej prawo?

Zastanawiałam się wielokrotnie, dlaczego ta powieść przeszła praktycznie bez echa. Gdy po nią sięgnęłam, było krótko po premierze, w Warszawie wisiały reklamujące ją plakaty. Czytałam negatywne lub neutralne opinie w Internecie i zastanawiałam się, jak to możliwe, ze coś, co zrobiło na mnie tak wielkie wrażenie, inni oceniają jako słaby, nudny kryminał. Od dłuższego czasu panuje tendencja nazywania właściwie każdej powieści, w której ktoś ginie kryminałem. Myślę, że wielu pozycjom robi to wielką krzywdę. Być może stało się tak i w przypadku „Wzgórza psów”. Określenie „kryminał” sugeruje skomplikowaną zagadkę, wartką akcję, nieoczekiwane zwroty akcji. Nic więc dziwnego, że przyciągnięci takim hasłem czytelnicy ich oczekują. Co prawda nuda byłaby ostatnią rzeczą, którą mogłabym tej książce zarzucić, rozumiem jednak, że kogoś, kto szuka tu misternej intrygi i fascynującego śledztwa, ta prawie dziewięciusetstronicowa powieść może zmęczyć. Może i odkryte na koniec tajemnice nie wywołują szoku, ale nie to jest siłą „Wzgórza psów”. Jego siłą jest historia o traumie, zemście i sprawiedliwości.

Siłą bohaterów Żulczyka jest właśnie ich niedoskonałość. Nikt z nas nie chciałby być Mikołajem, Tomaszem, Grześkiem – może trochę bardziej Justyną lub Agatą. Ale nimi jesteśmy. Jesteśmy zwykłymi ludźmi. Nie udaje nam się w życiu. Zdradzamy partnerów i partnerki, one/oni zdradzają nas. Krzywdzimy bliskich. Robimy głupie błędy, które mogą kogoś kosztować życie. Próbujemy nieudolnie naprawiać i nieskutecznie zaczynać od początku. Robimy rzeczy, które uważamy za słuszne. Ale czy one są naprawdę słuszne? Moralne? Kto ma prawo to ocenić? Na to pytanie czytelnicy sami muszą sobie odpowiedzieć.

AW


Komentarze